Rola zabawy w wychowaniu dziecka

Wielu rodziców dostaje gęsiej skórki na niewinną prośbę dziecka „Pobaw się ze mną!”. Część z nich uważa, że od zabaw są rówieśnicy; część po prostu nudzi się w zabawie z latoroślami i nawet jeśli zdecydują się podjąć taką aktywność, szybko się wycofują bądź też usiłują narzucić własny scenariusz zabawy. Jest też część, która bawi się chętnie, podążając za dzieckiem – a jednocześnie nie zdaje sobie sprawy, że taka forma spędzania razem czasu jest nie tylko antidotum na nudę, ale wręcz lekiem na całe zło.

Czego w zabawie szukają dzieci i dlaczego rówieśnicy czasem nie wystarczą?

Zabawa jest życiem dziecka. To nie tylko zajęcie, po które dzieci sięgają, gdy nie mają nic innego do roboty – to m.in. sposób na uczenie się ról (zabawy tematyczne: w rodzinę, w sklep etc.),  przepracowywania trudnych sytuacji (zabawa w wizytę u lekarza), ćwiczenie komunikacji i dogadywania się w grupie (długotrwałe ustalanie zasad zabawy, co kto powie, kogo będzie odgrywał, dzielenie się akcesoriami). Te wszystkie aspekty zawierają się w zabawach z innymi dziećmi i są przez nie ćwiczone często i chętnie.
Zabawa z dorosłymi przynosi jeszcze więcej korzyści. Dorosły raczej nie potrzebuje rywalizować w zabawie – jest skłonny być postacią, którą nikt być nie chce (np. czarnym charakterem), gotowy, by przegrać (dając dziecku poczucie mocy) lub poddać się scenariuszowi ułożonemu przez dziecko. Jednak stwierdzenie, że dorosły jest dziecku potrzebny jedynie do tego, by mogło ono w zabawie przeprowadzać swoją wolę (czego w zabawie z rówieśnikami być może doświadcza rzadko), byłoby zawężające. Ta forma bycia razem dotyka bowiem o wiele głębszych potrzeb, niż tylko przeforsowywania własnego zdania – i przychodzi z pomocą wielu codziennym sytuacjom z życia rodziny.

W jaki sposób zabawa może wspierać działania wychowawcze?

1. Zaprasza dzieci do współdziałania.

Kiedy dzieci są małe, cel różnych czynności, których wymagają od nich rodzice, może być dla nich niejasny lub zdaje się niepotrzebny. Mycie rąk przed posiłkiem? Przecież nie widać brudu i bakterii, a brzuch mnie nigdy nie bolał, nawet gdy rąk nie umyłem. Sprzątanie zabawek? To nie jest nawet w połowie tak fajne, jak używanie ich. Poranne ubieranie się? W piżamie jest bardzo wygodnie i nie traci się czasu na zmianę ubrań. Tłumaczenia, prośby i przekonywanie mogą wzmagać opór – zabawa nadaje tym czynnościom lekkości i sensu. Kiedy sprzątanie staje się ratowaniem zabawek z opresji (Och nie, zapada zmrok, boję się, że zostanę tu na noc – proszę pomóż mi i zanieś na półkę z innymi lalkami!) lub psikusem sprawianym „potworowi nienawidzącemu porządku” (Zaraz przyjdę do waszego pokoju i niech no tylko zastanę tam porządek, wyłaskoczę każdego!), z nudnego obowiązku staje się ekscytującą przygodą. Nasze niemal cowieczorne przepychanki związane z myciem i układaniem się do spania (– Niech ona idzie pierwsza. – Dlaczego zawsze ja!?) zmieniły się diametralnie, gdy zaczął w nich uczestniczyć robot zanoszący dzieci do łazienki (koniecznie z „pomyłkami” i szukaniem prysznica w kuchni, salonie czy przedpokoju). Nakrywanie do stołu stawało się ulubioną czynnością, gdy można było po kolei „kraść” talerze w chwili nieuwagi rodzica i udawać, że o niczym nie ma się pojęcia (Nie wiem, jak to się stało!).  Zniechęcające początkowo wyliczenia, ileż to czasu potrzeba na taką zabawę, ustępowały w miarę prób i doświadczenia – napominanie i zaganianie dzieci do wykonania zadania pochłaniało podobną ilość czasu, zaś efekt końcowy w każdej z tych form był diametralnie różny. Wywieranie nacisku powodowało wyczerpującą walkę i uaktywniało niepochlebne myśli zarówno na temat dzieci (w ogóle nie współpracują), jak i o sobie samej (nie potrafię dotrzeć do nich i nawiązać kontaktu). Zabawa dawała poczucie, że jesteśmy świetnie zgraną drużyną, która lubi ze sobą przebywać i działać razem.

2. Pomaga budować relację.

Uwielbiam metaforę zabawy jako aktu miłosnego między kochankami. To podobny poziom głębokiej intymności – z pominięciem aspektu seksualnego rzecz jasna. Zatem kiedy bawiąc się z dzieckiem, w tzw. międzyczasie rozwieszam pranie, sprawdzam wiadomości mailowe lub mieszam zupę, przerywam ten wzniosły czas i obniżam swoje zaangażowanie. Tymczasem dziecko potrzebuje całej mojej uwagi, przekonania, że w tej chwili nie liczy się nic i nikt poza nim. Jeśli skóra cierpnie mi na samą myśl o godzinnej zabawie samochodzikami, mogę wybrać siłowanki na podłodze. Jeśli nie znoszę zabaw tematycznych, niech to będzie poduszkowa wojna. Ważne jest nie to, jaką formę wybierzemy, tylko to, że zabawa idzie w sukurs naszej relacji – pomaga ją odnowić i pogłębić, zachwycić się dzieckiem i odnaleźć lekkość w rodzicielstwie.

3. Wzmacnia pewność siebie.

Relacje z rówieśnikami rządzą się swoimi prawami. Każdy chce wygrywać, być bohaterem, zgarniać najlepsze role. Nic w tym złego – to cenna lekcja życia dla dzieci.
Dla przeciwwagi warto jednak wchodzić z dziećmi w zabawę nierywalizacyjną, a wręcz poddającą się dziecku. Na co dzień granie w piłkę nie idzie mu tak, jak sobie wymarzyło? Sesja z dorosłym, który pozwoli wygrać, pomoże dziecku przepracować emocje związane z przegrywaniem i byciem słabszym – teraz role się odwrócą i to ono będzie górować. Nie chodzi o okłamywanie dziecka, że jest takie wspaniałe – chodzi o zabawę, w której ono ma szansę pokonać większego dorosłego. Paradoksalnie, dzięki takiemu doświadczeniu, znajdzie w sobie siłę, by wrócić do zabawy z rówieśnikami i ponosić porażki.
Zabawa, w której dorosły podąża za dzieckiem, wykonuje jego polecenia, jest mu podporządkowany – pomaga dzieciom zrównoważyć codzienność, w której to one są podporządkowane dorosłym. Tak często brakuje im poczucia wpływu na to, co się dzieje wokół nich; mocy, sprawczości i autonomii w podejmowaniu decyzji. Zabawa jest okazją do nadrobienia tych braków – oczywiście nie działa to tak, że przez cały dzień wymagamy, żądamy i wydajemy polecenia, po czym łaskawie przez dwadzieścia minut w zabawie pozwalamy dzieciom decydować i wszystko się wyrównuje. To raczej uzupełnienie podejścia, w którym na co dzień szanujemy i uznajemy wolę dziecka – ale nie zawsze jest ona możliwa. Zabawa daje przestrzeń do bycia mocnym i władczym tam, gdzie normalnie dziecko musi się podporządkować.
Kiedy bawiłam się ze swoimi dziećmi w króla i sługę (będąc oczywiście sługą), widziałam, jak wiele radości sprawiało im wydawanie mi poleceń, które musiałam wobec nich spełniać bez dyskusji. To nie był trick na to, aby po skończeniu zabawy ruszyły ochoczo spełniać moje żądania (sprzątnijcie zabawki; umyjcie ręce; załóżcie buty, bo wychodzimy). To był po prostu czas na bycie razem, a przy okazji wzmocnienie dzieci w naszej relacji.

4. Pomaga przepracować trudne sytuacje.

Kiedy nasz syn trafił do szpitala na usunięcie wyrostka, kolejne tygodnie po operacji oznaczały w domu „wałkowanie” w kółko jednej i tej samej zabawy: operacji wyrostka. Kiedy młodsze dzieci oszczekał na spacerze pies, wiele czasu bawiliśmy się w pieski, które oszczekują mamę (nie inaczej!).
Kiedy przychodziła do nas córka mojej przyjaciółki, będąca już w wieku szkolnym, z upodobaniem bawiła się z naszymi dziećmi w szkołę, odgrywając rolę surowej nauczycielki, karcącej za niedokończone zadanie.
Taka zabawa pomaga dziecku odegrać jeszcze raz (i jeszcze, i jeszcze raz) sytuację, która je poruszyła – lecz tym razem ma ono całkowity wpływ na przebieg wydarzeń. Może odwrócić role i przywrócić pewność siebie tam, gdzie bardzo jej zabrakło.

5. Stwarza okazję do okazania uwagi dziecku nawet wtedy, gdy rodzic chce się zająć codziennymi obowiązkami.

Pisałam wyżej, że zabawa jest jak akt miłosny – nie znosi, gdy się ją przerywa. Jest jednak taka forma zabaw, która pomaga być z dzieckiem w chwilach, w których wykonujemy swoje zadania.
Kiedy zdarzało się, że musiałam na zakupy zabrać ze sobą dzieci, robiliśmy listę zakupów i ustalaliśmy plan wycieczki – dziecko nadzorowało jego przebieg i przypominało mi o tym, co jest jeszcze do kupienia. Całości towarzyszyła oprawa tajnej misji, wykonywanej tak, aby nikt nie zorientował się, co właśnie kupujemy (konspiracyjny szept: „dobra, nikt nie patrzy, wrzucaj szybko do koszyka!”).
Młodsza córka często prosiła mnie, abym pobawiła się z nią akurat wtedy, gdy planowałam przygotować obiad lub zająć się porządkami. Wiedziałam, że tłumaczenie jej niczego nie rozwiąże – ona chciała mojego towarzystwa, a nie wymyślania samodzielnych zajęć. Zaaranżowałam więc zabawę w kosmitę (tę rolę wzięłam na siebie), który przybył do naszego domu, by zastępować mamę w chwilach, gdy idzie ona do pracy. Jak to kosmita, miał blade pojęcie o tym, jak wstawić zupę czy rozwiesić pranie – o wszystko dopytywał więc towarzyszące mu dziecko (rola młodszej córki), a ona objaśniała mu z cierpliwością, co i dlaczego trzeba robić. Ta zabawa podobała jej się tak bardzo, że po pewnym czasie prosiła o nią nie tylko wtedy, gdy wiedziała, że nie mogę pobawić się z nią w nic innego – ona po prostu chciała się tak bawić.

Im dłużej piszę, tym więcej przychodzi mi do głowy. Energetyczne, rozładowujące siłowanki i przepychanki na podłodze. Zabawa jako sposób łagodzenia konfliktów. Pomysł na to, jak przetrwać trudne chwile oczekiwania w kolejkach. I mnóstwo innych, które na pewno pojawiają się – częściej lub rzadziej – w wielu rodzinach.
Najważniejsze, by brać i dawać zabawę jako sposób na bycie razem i odkrywanie siebie nawzajem. Reszta przyjdzie sama.